niedziela, 8 maja 2011

Recenzja "Bajkowego opowiadania o Kacusi" Jolanty Horodeckiej-Wieczorek

    Opowiadanie pt. „Kacusia” którego autorką jest Jadwiga Rudnicka przeczytałam z przyjemnością. „Kacusia”  jest opowieścią o kotku, który przybłąkał się i, choć długo pozostawał nieufny, w końcu przylgnął na stale do samotnie mieszkających staruszków.  Odtąd Kacusia oprócz  schronienia i opieki otrzymuje miłość i, z pewnością, upragniony status domownika. A co najważniejsze do dziś żyje w pełnym czułej miłości domu. Opowiadanie jest prawdziwe z wyjątkiem drobnych zmian, nie mających jednak wpływu na realistyczną formę opowieści.
              Historia niby banalna, ale nie monotonna, a to dzięki autorce, która posiadając rzadką umiejętność kondensowania myśli i  ciekawego rozbudowywania fabuły, nawet przy wąskim w zasadzie temacie stworzyła 24 strony ciekawej opowieści. Przy niewielkiej ilości zdarzeń  jest to niewątpliwą sztuką.  I pomimo że w życiu dziadków właściwie niewiele się dzieje, to jednak autorka, wykazując kunszt piętrzenia fabuły w oparciu o niewielka ilość materiału twórczego, stworzyła opowieść, którą czyta się jednym tchem.
              Podczas lektury wielokrotnie stwierdzałam, że Autorka bezwiednie posługuje się wielowarstwowa formą przekazu. W tle bowiem odczuwa się ciepło, jakby Autorka przemycała promienie słońca, które emanując rozgrzewają serca czytelników.
Opowiadanie nie zawiera mentorstwa, ale uczy jakby w tle. Dziecko czytając czy sluchając samo dochodzi do wniosku, ze piękno i dobro są rodzeństwem.
. . Nawet wzajemny ładunek  emocjonalny, wynikający z relacji między dziadkami jest nie narzucanym w żaden sposób pouczeniem, jak powinny wyglądać zdrowe relacje w rodzinie. Szczególnie też podoba mi się zakamuflowany sposób wpajania dzieciom milości do zwierząt, i przyrody .
W miarę czytania opowiadania poznajemy w tle  walory duchowe Autorki i nabieramy pewności, że Autorka jest obdarowana szczególną wrażliwością, służącą jej jako narzędzie do budowania prawidłowych relacji ludzi żyjących  w symbiozie z przyrodą. Po przeczytaniu opowiadania nabrałam sympatii do Autorki, ponieważ zgadzam się z ogólnym poglądem, że kto lubi zwierzęta i im pomaga, jest dobrym człowiekiem i pomoże wszystkim istotom w potrzebie. Takie opowiadanie mógł napisać tylko ktoś szlachetny i niepodważalnie dobry. 
Styl, forma i kompozycja opowiadania „Kacusia” jest bez zarzutu. Dodatkowym walorem opowiadania jest też ładny język, jakim autorka się posługuje. Wszystko to powoduje, że opowieść  ładnie się snuje i dobrze czyta. .            .
Czerwoną tez kreską należy podkreślić, ze J.R posiada dwie muzy. Oprócz pisarstwa maluje piękne obrazy, głownie z kwiatami, które są symbolem piękna.
              Zyczę Autorce wielu sukcesów na malarskiej i literackiej niwie, ponieważ ma ona wszelkie predyspozycje, by tworzyć ciekawe i mądre w treści dzieła. W dzisiejszym nawale publikacji z przemocą, Kacusia jest chlubnym wyjątkiem, czyli jednym z pięknych  bukietów namalowanych ręka Autorki we wszystkich barwach tęczy.
              Gratuluje Autorce talentów i życzę, aby jej opowiadanie trafiło do lektur szkolnych jako symbol dobrych wzorców, których dzieci maja coraz mniej.
                                                                        Jolanta Horodecka-Wieczorek

I. O baci Klarze i dziadku Leonie


            Na skraju pewnej wioski, położonej malowniczo wśród pól, stał sobie domek. A w tym domku mieszkała babcia Klara i dziadek Leo. Nie mieli oni na świecie nikogo oprócz siebie, a że byli już starzy, często robiło im się smutno. Wychodzili sobie wtedy przed domek i tęsknym okiem patrzyli przed siebie w dal, gdzie pole roiło się od maków, a zboże złociło się w słońcu pełnią lata.
Przed ich domkiem na podwórku stała duża huśtawka. Była ona tak duża, że nawet gdy siadali na nią oboje, zostawało jeszcze sporo wolnego miejsca. Ale huśtawka od dawna nie była używana.To tylko wiatr poruszał nią w takt bicia dziadkowych serc....
Za huśtawką znajdował się ogród. I to właśnie miejsce było dumą babci. Wypielęgnowane grządki warzyw, przy których pyszniły się nacie pietruszki, strąki grochu i powoje pnące się po drutach przy siatce oraz cudowne kwiaty , mieniące się w słońcu tysiącem barw, napawały babcine serce wielką miłością i spokojem.
Zresztą przed huśtawką również znajdował się klombik z kwiatami nasturcji i kolorowymi groszkami, które pięły się w górę ku słońcu. Staruszkowie żyli sobie spokojnie, obdarzając się nawzajem miłością i życzliwością, ale tęsknili ku czemuś, co mogłoby do końca wypełnić ich serca.

II. Niespodziewane odwiedziny

Pewnego razu, gdy babcia zajęta była gotowaniem strawy i właśnie stała przy kuchni, usłyszała głos dziadka:
- Klara, chodź tu szybciutko, coś ci pokażę.
Głos dziadka brzmiał łagodnie, ale stanowczo. Zaciekawiona babcia postanowiła sprawdzić, co też się stało, że musi to zaraz zobaczyć...
- Już idę, idę...
Zostawiła chochelkę na stole, wytarła ręce w fartuch i podreptała do pokoju, z którego można było zobaczyć przez oszklone drzwi, co dzieje się w ogrodzie. Dziadek właśnie stał przy tych drzwiach i uśmiechał się znacząco...
- Zobacz tam, na huśtawce - powiedział, wskazując jednocześnie kierunek palcem.
Babcia spojrzała i... oniemiała z wrażenia. Na huśtawce spał spokojnie śliczny, malutki kotek zwinięty w kłębek! Był prawie cały czarny, miał tylko białe uszka, łapki i mordkę, a pod noskiem malutką, czarną plamkę.



- Ojejku, kotek! - ucieszyła się babcia. - Jaki śliczny i malutki. Pewnie jest głodny - dodała. - Musimy zaraz dać mu coś do jedzenia. - I podreptała z powrotem do kuchni.
A dziadek tymczasem otworzył dawno nieoliwione drzwi do ogrodu, które jak zwykle narobiły strasznego hałasu. Kotek, słysząc to natychmiast podniósł łebek w tę stronę, a widząc dziadka dał susa w trawę. Następnie zniknął za płotem i tyle go widzieli!
Kiedy w pokoju znów pojawiła się babcia z miseczką pełną mleka, kotka już nie było...


  - Ojejku - jęknęła babcia - nawet nie spróbował mleczka.
- Nie martw się Klarciu. Na pewno wróci - uspakajał babcię dziadek.
Na drugi dzień dziadek Leo i babcia Klara na próżno wypatrywali oczy, chcąc znów ujrzeć małe kociątko. Gdzież tam! Przepadło jak kamień w wodę...

III. Wybór imienia dla kotka

Dopiero za kilka dni, kiedy zupełnie stracili nadzieję, kotek znów się pojawił. Był bardzo chudy i wynędzniały. Wcześniej, gdy leżał zwinięty w kłębek nie było tego widać, ale gdy zaczął przechadzać się koło babcinych kwiatków, dało się zauważyć jego zapadnięte boczki...
Tym razem dziadkowie byli ostrożniejsi. Wziąwszy ze sobą miseczkę pełną mleka, przeszli z drugiej strony domu, żeby nie spłoszyć kotka skrzypiącymi drzwiami i bardzo cichutko i pomału podchodzili trochę bliżej i bliżej...
Ale nie tak zupełnie blisko, żeby go nie przestraszyć! Przecież się jeszcze nie znali!
Gdy znajdowali się już w bezpiecznej dla kotka odległości, postawili miseczkę na trawie i poszli do domu. Obserwowali go dalej, ale ukryci za firanką. Kiedy kotek zorientował się, że nikogo w pobliżu nie ma, nieśmiało zbliżył się do miseczki, i ku radości obojga staruszków zaczął bardzo starannie wylizywać  mleczko języczkiem. Potem posiedział sobie jeszcze trochę na huśtawce i zniknął za płotem.
Staruszkowie byli tacy szczęśliwi! Zaczęli się nawet zastanawiać nad imieniem dla kotka, bo nie mieli wątpliwości, że on znów wróci.
- Będziemy na niego wołać Kicia - powiedziała babcia.
- Jaka Kicia, Klarciu, a może to Kitek? - zastanawiał się dziadzio.
- Nie, to na pewno nie jest kotek, tylko kotka. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości - oznajmiła babcia. - Tylko Kicie są takie delikatne i chodzą z taką gracją - dodała.
- No dobrze, ale Kicia to zbyt pospolite imię dla naszego kotka - odparł dziadzio. Wymyślmy coś innego.
- Może Kiciusia - zaproponowała babcia.
- Ależ Klarciu, to to samo, tylko zdrobniale - stwierdził dziadek.
I oboje spojrzeli na łąkę, na której pasły się małe kaczątka ze swoją dużą mamą. Były takie bezradne, że gdyby były same, na pewno nie poradziłyby sobie w tym wielkim, wioskowym świecie.
- To może Kaczusia - zaproponowała babcia.
- Kaczusia to od kaczuszki. A przecież to jest kotek - zmartwił się dziadek.
- No tak. Wię jak nazwiemy naszego kotka? - westchnęła babcia.
- Podobnie tylko troszkę inaczej - stwierdził filozoficznie dziadek.
- To może Ka...Ka... - myślała głośno babcia.
- Cusia - krzyknął dziadzio.
- Cusia? - zdziwiła się babcia.
- Kacusia - sprostował dziadek.
- Jakie piękne imię - zachwyciła się babcia.
- Specjalnie dla naszej Kacusi - potwierdził dziadek.
I oboje cieszyli się długo, bo wiedzieli, że wybór imienia dla kotka to bardzo ważna sprawa. Gdy ułożyli się do snu, nad wsią pojawił się już księżyc. Swiecił tak jasno, że można było zobaczyć wszystkie żyjątka, które się przechadzały pod osłoną nocy.
A żaby w babcinym ogródku zrobiły sobie koncert. Rechotały tak głośno, jakby chciały przekrzyczeć ptaki. Wtórowały im koniki polne i trzciny nad stawem. Wiatr, który potrafił poruszyć tysiącem gałęzi naraz, grał na listeczkach jak wprawiony skrzypek.
I gdzieś tam, pośród nocy, była mała Kacusia, bez mamy, zupełnie sama na tym wielkim, wioskowym świecie.... Może śniła o myszkach... A może biegała po polach zainteresowana tym pięknym światem, który ją otaczał?... Trudno powiedzieć.

IV. Ponowna wizyta Kacusi

Minęło parę dni, zanim Kacusia pojawiła się ponownie. Leżała na huśtawce zwinięta w kłębek, ale nie była sama: towarzyszył jej rudy kocurek sąsiadów, który od czasu do czasu, wcześniej od Kacusi, przychodził do dziadków napić się mleka. 
Maciuś, bo tak się właśnie wabił, był cały rudy i miał piękne, zielono-brązowe oczy. To był bardzo inteligentny kotek. Potrafił właściwie ocenić sytuację, wiedział kogo się bać, a kogo nie,  umiał poprosić o mleko. W dowód wdzięczności podnosił bardzo wysoko ogon i wiedział, że dziadek Leo i babcia Klara to bardzo porządne, duże zwierzątka.
Babcia bardzo się ucieszyła widząc Kacusię z Maciusiem na huśtawce. Natychmiast podreptała po mleko i postawiła niedaleko kotków. Ale jakież było jej rozczarowanie, kiedy okazało się, że Kacusia tylko powąchała mleko i odeszła. Za to Maciuś jak zwykle chlipał z wielkim apetytem.
- Ojejku, co ja teraz zrobię?! - pomyślała babcia. Poczekam aż przyjdzie dziadek, może on coś na to zaradzi. Kacusia na pewno jest bardzo głodna...
Dziadzio wrócił szybko i wszystko stało się jasne: nie wszystkie kotki lubią mleko. Niektóre w ogóle go nie piją.
- Ale nasza Kacusia przecież piła - oponowała babcia.
- Tak - przytaknął dziadek - ale tylko raz i teraz nie chce.
- Może jej zaszkodziło - zmartwiła się babcia.
- Całkiem możliwe - potwierdził skwapliwie dziadek i zaproponował, że odstąpi Kacusi swoją porcję pasztetu. Babcia natomiast zaproponowała, że odstąpi swoją. Po chwili oboje uznali, że podzielą swoje porcje równo: połowę od babci i połowę od dziadka.
- Tak będzie sprawiedliwie - podsumował dziadzia.
Babcia zgodziła się z dziadkową propozycją i przyniosła z kuchni pasztet. Postawiła go w bezpiecznej dla kotków odległości, po czym oddaliła się. Pierwsza do miseczki podeszła Kacusia. Jedzonko bardzo jej smakowało, bo aż zamknęła oczy podczas jedzenia i wylizała talerzyk do cna.
Maciuś nie był zainteresowany jedzeniem. Tylko powąchał talerzyk. Miał swoich opiekunów więc nie głodował. Kiedy Kacusia się najadła, oboje zniknęli za ogrodzeniem przez dziurę w płocie.
- Ale mamy kota - narzekała głośno babcia - ciągle tylko znika i znika.
- Nie bądź taka niecierpliwa Klarciu - skwitował wypowiedź babci dziadek - Kacusia musi się najpierw z nami oswoić.
- Jak długo będzie trwało to oswajanie, Leonku? - spytała babcia.
- Około roku - odparł rzeczowo dziadek i pokiwał głową. 
- Tak długo? - oczy babci zrobiły się aż okrągłe ze zdziwienia. - Nie zgadzam się. Oswoję Kacusię szybciej...
Po tym postanowieniu babcia podreptała do kuchni gotować obiad.

V. Prośba Maciusia

Znowu trzeba było poczekać parę dni na przyjście Kacusi . I znowu parę... Aż wreszcie Kacusia zaczęła nocować u dziadków na huśtawce i można było podchodzić do niej bliżej. Od czasu do czasu, kiedy była bardzo głodna, dawała się nawet dziadziusiowi leciutko pogłaskać. Babcia zaczęła więc prosić dziadka, żeby przyniósł ją do domu, ale Kacusia nie zawsze pozwalała do siebie podejść na odległość wyciągniętej ręki. A wyglądało to tak: kiedy dziadek zbliżał się do huśtawki,  Kacusia, natychmiast zeskakiwała z niej i chowała się pod spód. Dziadek przykucał i przemawiał do niej pieszczotliwie:
- Nie bój się malutka, chodź...
Ale Kacusia nie dawała się przekonać. Owszem, można było się schylić i ją złapać, ale jaki miałoby to sens? Kacusia mogłaby się przestraszyć i więcej nie wrócić, a wtedy cały trud oswajania kotka poszedłby na marne. Trzeba mieć naprawdę anielską cierpliwość, żeby nie zrazić do siebie dzikiego stworzonka.
Coraz częściej teraz można było zobaczyć Kacusię w towarzystwie Maśka. Kacusia obejmowała jego łebek swoją łapką i starannie wylizywała maćkowe, rude futerko. Maciuś był bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy, ponieważ wiedział, jak trudno jest wylizać futerko w niektórych miejscach. A wylizywanie futerka to bardzo ważna sprawa. Dzięki temu właśnie wszystkie kotki są takie czyściutkie. Na utrzymanie futerka w czystości poświęcają bowiem bardzo dużo czasu w ciągu dnia. Nie tylko przed każdym jedzeniem, ale również po nim nabłyszczają języczkiem swoją kocią sierść, żeby była taka aksamitna i błyszcząca.



Podobnie Kacusia była zawsze bardzo starannie wylizana. Miło byłoby zanurzyć rękę w tak czyściutkim, puszystym i mięciutkim, kocim futerku...


 Tymczasem zbliżały się chłody, których zapowiedzią była poranna mgła. Kwiatki w ogródku babci zaczęły więdnąć i nie były już tak okazałe, jak w pełni lata. Trawy pożółkły i położyły się pokotem na ziemię. Wyczerpane nieprzerwanym oślepianiem wszystkiego, co żyje, słońce, kładło się coraz szybciej spać, a dzień stawał się coraz krótszy. Tylko wspaniałe słoneczniki zdawały się niczym nie przejmować: kołysały się dumnie na wietrze i zachęcały ptaki do korzystania z ich smakowitych ziarenek.


 Koty również odczuwały zbliżającą się wielkimi krokami jesień. Maciuś pojawiał się coraz rzadziej w babcinym ogródku. Zanim jednak przepadł na dobre, podszedł pod babcine drzwi ogrodowe całkiem blisko i wyczekiwał, aż w jego polu widzenia pojawiła się babcia. Wtedy uniósł prawą łapę w jej kierunku i zatroskanym kocim spojrzeniem, patrząc babci prosto w oczy, zamiauczał:
- Opiekuj się babciu Kacusią, proszę... miau, miau...
Babcia w lot zrozumiała o czym Maciuś miauczał.
- Nie martw się - powiedziała. - Opieka nad Kacusią to prawdziwa przyjemność. - Zeby tylko chciała - dodała w myślach...

VI. Pierwszy pobyt Kacusi w domu

Dziadek codziennie wychodził do ogrodu, do Kacusi i rozmawiał z nią, a ona nie uciekała już tak daleko jak poprzednio. zaczęła nawet wyczekiwać przyjścia dziadka. Aż pewnego dnia... Babcia akurat sprzątała w pokoju i mimochodem spojrzała na ogród. Jakież było jej zdziwienie gdy zobaczyła, że dziadek niesie Kacusię zgiętą w pół, przed sobą, a na rękach ma wielkie, ogrodowe rękawice. Kotka w ogóle nie oponowała, tylko biernie poddawała się rytmowi dziadkowych kroków.Babcia domyśliła się, że wejdą z drugiej strony domu i podreptała szybciutko im naprzeciw. Weszła, a właściwie wpadła do pokoju dokładnie w chwili, gdy Kacusia zeskakiwała na podłogę. Ale widząc babcię tak się przestraszyła, że dała susa w kierunku drzwi ogrodowych. Zdesperowana babcia również dosłownie rzuciła się na drzwi i zdążyła je zamknąć. Nie spodobało się to Kacusi, więc uciekła na przedpokój. A stamtąd do pokoju. Gdy tylko się w nim znalazła, podbiegła pod oszklone drzwi i próbowała przez nie wyskoczyć na zewnątrz, wydając przy tym dźwięki obdzieranego ze skóry lamparta. Dopiero teraz dziadkowie zauważyli, że zza uszka Kacisi wystaje piórko ptaszka. Wyglądało to przekomicznie: miauczący przeraźliwie kotek z ptasim piórkiem! Dziadek i babcia zanieśli się śmiechem, a Kacusia na chwilę zamilkła zdziwiona. Po chwili wyła dalej, uciekając na przedpokój. A stamtąd do piwnicy. Ale nie od razu zeszła niżej. Najpierw wskoczyła na murek okalający schody i popatrzyła na świat przez znajdujące się tam, maleńkie okienko. Następnie zbiegła na dół po schodach i znalazła się w pralni. Sprawdziła możliwość ucieczki, ale wszystkie okienka były pozamykane więc skierowała się do kotłowni. Tam również zeszli staruszkowie. Kacusia była wyraźnie zmączona. Usiadła sobie na podłodze i obserwowała ruchy babci Klary i dziadka Leona. A oni starali się zachowywać spokojnie, żeby nie przepłoszyć kotka. Dziadziuś usiadł sobie na starym krzesełku, a babcia stała i przemawiała pieszczotliwie: kotek wydawał się być nieco uspokojony. Po krótkim odpoczynku Kacusia podniosła się z podłogi i patrząc babci prosto w oczy miauknęła prosząco. Po chwili jeszcze raz. i jeszcze... - Chyba będziemy musieli ją wypuścić - stwierdził dziadziuś. - Chyba tak - potwierdziła babcia. Zeby ona się nas tak nie bała - westchnęła. I pomalutku podeszła do znajdujących się na dole drzwi od piwnicy. - Chodź malutka. Nie bój się - mówiąc to babcia otworzyła drzwi na oścież. A Kacusia tylko na to czekała. Wybiegła najszybciej jak potrafiła i zniknęła za drzwiami. - Jak szkoda - ubolewała babcia. Dlaczego ona się nas tak boi? Kiedy wreszcie do nas przyjdzie? - Nie martw się Klarciu - odparł dziadek. - Na pewno przyjdzie. Kiedyś przecież przestanie się nas bać, chociaż my jesteśmy tacy duzi, a ona taka maleńka...

VII. Codzienne odwiedziny Kacusi

Kacusia przychodziła codziennie, żeby dostać smakowite kąski, a dziadek stawiał miseczkę na zewnątrz na werandce, coraz bliżej drzwi od pokoju. Pewnego dnia postawił ją w pokoju przy drzwiach więc Kacusia musiała wejść do środka, żeby zaspokoić głód. I tak zaczęło to być rytuałem: Kacusia wchodziła do pokoju, jadła i zostawała jakiś czas, ale tylko przy otwartych drzwiach. Siedzieli sobie wtedy we trójkę: Kacusia, dziadziuś i babcia, i patrzyli się na siebie nawzajem.
Dziadziuś co jakiś czas powtarzał:
- Co, Kacusiu...
A ona wzdychała tylko słodko i odpowiadała swoim kocim sposobem:
- Ech, miau, miau...
Widać bało, że jest bardzo zmęczona, ale ciągle jeszcze bała się zostać u dziadków.

    Tymczasem jesienne chłody przybierały na sile. Dziadkowie palili w kominku, ale nieraz musieli solidnie zmarznąć, siedząc z Kacusią przy otwartych drzwiach. Bo jak tylko babcia albo dziadziuś próbowali je zamknąć, kotka natychmiast uciekała do ogródka...

VIII. Nauka otwierania drzwi

Pewnego dnia dziadek kupił w sklepie dla zwierząt kolorowe piórka, zamocowane na dość długim druciku. Wtedy też babcia wpadła na genialny pomysł. Kiedy Kacusia przyszła jak zwykle i się najadła do syta, babcia wzięła od dziadka zabawkę i zaczęła się nią bawić z Kacusią, zbliżając się jednocześnie do uchylonych drzwi. Gdy kotka też zbliżyła się do nich na wyciągnięcie ręki, babcia zaczęła poruszać piórkami tak intensywnie, że Kacusia rzuciła się na nie całą sobą. To spowodowało, że drzwi zostały zamknięte! I to osobiście przez Kacusię! Babci dokładnie o to chodziło! Zastygła więc w bezruchu obserwując kotkę. A Kacusia zrobiła okrągłe ze zdziwienia oczy i popatrzyła na babcię. Babcia udała niewiniątko i słodkim głosem spytała:
-Co się stało Kacusiu? Drzwiczki się zamknęły?
Kacusia podeszła pod szybę drzwi werandowych i zaczęła obwąchiwać ją czubkiem nosa. Babcia starała się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Przemawiała do Kacusi łagodnie i cichutko:
- Wszystko jest dobrze, Kacusiu. Nie bój się. Nic się nie stało...
Kiedy babcia zaobserwowała u kotki coraz większe zaniepokojenie, cichutko miauknęła. Tak! Babcia miauknęła. Kacusia znieruchomiała, a właściwie można by powiedzieć, że oniemiała. Jej oczęta były jeszcze większe, niż poprzednio. A babcia tymczasem uklękła, potem przegięła się w pół przybierając pozycję kotka i kontynuując:
- Miau? Kacusiu, miau?
Zachowując się w ten sposób i patrząc przy tym na drzwi, babcia próbowała nauczyć Kacusię prosić o ich otwieranie...
Tak więc, kiedy to Kacusia po chwili miauknęła, babcia otworzyła
przed nią drzwi i powiedziała.
- Pięknie Kacusiu. Miau? - widzisz - i otwieram przed tobą drzwi...
Dobry kotek...
Zabawę tę babcia powtórzyła jeszcze parę razy, kiedy kotek znowu gościł u staruszków. Aż wreszcie Kacusia nie bała się już zostać dłużej, bo wiedziała, że wyjdzie, kiedy tylko da sygnał miauknięciem...

IX. Zwiedzanie domku

Po jesieni coraz szybciej nastawały mroźne noce i śnieżne dni. Dziadkowie bardzo martwili się o Kacusię. Dziadziuś Leo zrobił nawet dla niej ocieplaną budą, którą postawił w komórce na wypadek, gdyby Kacusia nie chciała nocować w domu. A przecież w domku u dziadków było coraz cieplej i tak  przyjemnie...
Kacusia przychodziła już śmiało pod drzwi i gdy tylko widziała bbacię albo dziadka, natychmiast prosiła:
- Miau, miau...
Babcia się dopytywała: 
- Miau, Kacusiu? Miau?
A Kacusia odpowiadała:
- Miau...
Po tym stwierdzeniu drzwi się otwierały, kotka jadła, siadała między dziadkami i po jakimś czasie wychodziła na zewnątrz...
   
               Pewnego dnia babcia postanowiła, że pokaże Kacusi domek. kiedy więc koteczka zjadła, wzięła ją na ręce, przycisnęła do fartuszka, żeby kotka nie uciekła i wchodząc z nią po schodach na górę, tłumaczyła:
- Nie bój się malutka. Zobaczysz pokoiki i będziesz mogła sobie tutaj wchodzić po schodkach....Zobacz, ile jest u nas miejsca...Starczy dla nas wszystkich!
Gdy babcia otwierała drzwi  do pierwszego pokoju, Kacusia zacisnęła mocno kocie oczęta, żeby niczego nie widzieć i wcisnęła główkę w babcine dłonie...Po chwili jednak ciekawość wzięła górę. Otworzyła więc oczy najpierw tylko troszeczkę, ale już po chwili najszerzej jak potrafiła i chłonęła wszystko, co było w zasięgu jej wzroku: pluszowe miśki, poustawiane na babcinej szafce przy łóżku, i korale powieszone na gałce od szafy...I kolorowy dywanik w zielone serduszka, i zasłonki w białe stokrotki...I piękną, zabytkową, starą lampę, i wielki wazon w niebieskie róże...Oj, było co oglądać! Było! Kacusia nigdy nie widziała tylu pięknych i kolorowych rzeczy naraz! Teraz już w każdym pokoiku otwierała szeroko oczy i wychylała łepek ze swojej kryjówki. Rozglądała się w około bardzo uważnie. A babcia cały czas przemawiała do niej łagodnie:
- No widzisz, maleńka, nie ma się czego bać...Wszystko jest na swoim miejscu, ot, zwykły pokoik....Teraz pójdziemy do następnego...
Wszędzie było tyle interesujących rzeczy! Wszystko było takie ciekawe! Na przykład telewizor: koty na wolności nie wiedzą, że są takie kolorowe skrzyneczki, w których wszystko się rusza, i płynie muzyka, i w ogóle ciągle dzieje się coś nowego...
Po zobaczeniu tylu rzeczy Kacusia była pełna wrażeń i nie bardzo wiedziała, co będzie działo się dalej. Była jeszcze trochę nieufna. Kiedy babcia zeszła z nią na dół, wyczuła babciną nieuwagę i natychmiast dała susa na podłogę. Podbiegła do drzwi i poprosiła:
- Miau...
Cóż biedna babcia mogła zrobić?...Nie chciała zawieść zaufania małego kotka, musiała więc znowu otworzyć drzwi i wypuścić Kacusię na dwór w ten zimowy, nieprzyjazny czas...
A płatki śniegu wirowały w świetle księżyca jak malutkie brylanciki i osiadały na kocim futerku, oddalającym się coraz bardziej i bardziej w noc...

X. Zabawy z Kacusią

Czas biegł szybko naprzód, a Kacusia nabierała coraz większego zaufania do dziadków. Wracała jak bumerang i ani się staruszkowie spostrzegli, jak mogli już spokojnie zamykać za Kacusią drzwi. Owszem, wychodziła sobie na spacerek w cieplejsze, zimowe dni, ale zaraz wracała, żeby ogrzać bose nóżki przy kominku...Siadała sobie wtedy w koszyku z materacykiem,od dziadka, i mrużyła oczka. Ale kiedy tylko ktoś się poruszył zbyt głośno, Kacusia natychmiast szykowała się do ucieczki. Była bowiem w dalszym ciągu bardzo płochliwa. Chcąc temu zaradzić, babcia bawiła się z kotkiem. A wyglądało to tak: koszyk Kacusi był nakrywany kocykiem, pod który ona się chowała. Babcia poruszała piórkami na patyku z wierzchu koca, a Kacusia róbowała złapać te piórka od wewnętrznej strony. Babcia przesuwała piórka dookoła koszyczka, a Kacusia przemieszczała się szybciutko pod kocykiem. W niektórych momentach Kacusia wystawiała łapkę z wysuniętymi pazurkami spod kocyka i poruszała nią, chcąc zatrzymać wymykającą się zdobycz. A babcia w popłochu odsuwała kijek z piórkami, śmiejąc się głośno. Jaka to była wspaniała zabawa! Kacusia mogłaby się tak bawić godzinami, tylko babci tak szybko drętwiały kolana...
To były te niepowtarzalne momenty w jej krótkim, kocim życiu, w których zapominała ona o przeżytym strachu i samotności, o tym, że była taka mała i sama musiała troszczyć się o swoje potrzeby, 
i o swoją przyszłość... 
 

XI. Kacusiowe prezenty

Po zimie nastała wiosna, a w ogródku babci zakwitły piękne, kolorowe tulipany, które Kacusia bardzo lubiła wąchać. Na ogół wszystkie kotki bardzo lubią rośliny, ale Kacusia lubiła szczególnie babcine kwiatki. Obchodziła je dookoła z noskiem zadartym do góry i przystawała prawie przed każdym kwiatowym kielichem, mrużąc z uwielbieniem  swoje kocie oczy. Siadała sobie też na hauśtawce i napawała się pięknem budzącej się do życia przyrody. Albo słuchała ptasich treli-moreli, wpatrując się w gniazda na drzewach. Nie, żeby znała się na muzyce, ale jak każdy kotek marzyła o polowaniach...
            
       Pewnego dnia koteczka stała przed drzwiami werandki, trzymając coś w pyszczku. Dziadek powiedział:
- Klarciu, otwórz Kacusi i zobacz co ma w pyszczku.
Babcia otworzyła drzwi, a Kacusia z dumą wniosła do pokoju i położyła na dywanie blisko stóp babci żywego ptaszka!
Kacusia przyniosła go, żeby podzielić się z dziadkami swoją zdobyczą, zapewne w dowód wdzięczności. Jednak ani babcia ani dziadek nie zachowywali się tak, jak powinni zachowywać się po otrzymaniu prezentu. Staruszkowie po prostu podnieśli alarm. Coś w stylu:
-Kacusiu, nie wolno łapać ptaszków! Ptaszki tak pięknie dla nas śpiewają!...
I ptaszek został przez dziadka zabrany z dywanu i wypuszczony z drugiej strony domu. Na szczęście nic mu się nie stało. Otrzepał się tylko z chwilowego szoku i pofrunął wysoko do góry.
Nie spodobało się to Kacusi. Wyszła z domu, a po godzinie znowu przyniosła w pyszczku ptaszka. Tym razem położyła go daleko od dziadków, pod stolikiem, chcąc go w ten sposób przed nimi ukryć.
Widać było, że wyraźnie już nie miała ochoty dzielić się z kimś ptaszkiem, po tym jak została poprzednio niedoceniona i skrzyczana...
Próbowała nawet odwrócić uwagę dziadzia, ale nic to nie dało. Zdobycz znowu została odebrana i wypuszczona przez dziadka za domem. Kacusia pokwiliła jak skrzywdzone dziecko i tym razem wyszła z domku na dłużej. Pod wieczór wróciła, ponieważ mocno zgłodniała, a przecież w domu dziadków znajdowało się  tyle pyszności w jej miseczce.

XIII. Okienko dla Kacusi

W domu dziadków Kacusia znajdowała coraz to nowe miejsca do spania. Ostatnio upatrzyła sobie krzesło blisko kominka.Nic dziwnego: spod stołu nie było jej widać, a jak tam było ciepło i przyjemnie! Tam też solidnie wysypiała się w ciągu dnia, a wieczorem albo w nocy dawała miauczeniem znać, że chciałaby wyjść na dwór. Taka sytuacja nie była zbyt wygodna zwłaszcza dla dziadka, który wstawał w nocy, żeby otworzyć Kacusi drzwi, więc skoro teraz na dworze zrobiło się cieplej, staruszkowie wymyślili, że najlepiej będzie, jeśli Kacusia będzie miała własne, niezależne wyjście. Do tego celu najlepiej nadawała się kotłownia. Było tam takie maleńkie okienko, które można było pozostwić otwarte w dzień i w nocy. Ale znajdowało się 
za wysoko nawet dla dziadków, a cóż dopiero dla takiego małego kotka... trzeba było jakoś temu zaradzić. W tym samym pomieszczeniu znajdowała się stara, metalowa szafa. Staruszkowie przysunęli ją pod okno. Oczywiście narobili straszliwego hałasu i zmęczyli się okropnie, ale cóż było robić... Następnie podsunęli pod szafę stary stolik. Na nim musieli postawić jeszcze taborecik, a przed taborecikiem na stoliku położyli kartonik ze starymi klockami, żeby po nim Kacusia mogła wygodnie wejść wyżej. Przy stoliku z kolei dziadek ustawił krzesło. A obok niego niżej niewysoką ławeczkę. Teraz wystarczyło tylko pokazać Kacusi ukończone dzieło. Dziadkowie byli z siebie bardzo dumni, kiedy Kacusia weszła do kotłowni.
- Popatrz maleńka - powiedziała babcia -  teraz będziesz mogła wychodzić i wchodzić, kiedy tylko będziesz chciała. Wystarczy, że wejdziesz po tych schodkach na górę i już! Co ty na to?
Kacusia ziewnęła leniwie więc babcia nie była przekonana, czy dobrze zrozumiała o co chodzi. Sama więc weszła na ławeczkę i chciała nawet wchodzić wyżej, ale dziadziuś Leo zaprotestował:
- Daj spokój Klarciu, nie wchodź tam, bo jeszcze spadniesz i sobie coś zrobisz...
Tak więc babcia poprzestała jedynie na pokazaniu Kacusi ręką, jakie to spaniałe wyjście dla niej zbudowali. I wcale też dziadziusiowie nie musieli długo czekać,  żeby się przekonać na własnej skórze, że Kacusia wszystko dobrze zrozumiała...
 
 C. d. znajdziesz w książce "Bajkowe opowiadanie o Kacusi" Jagi Rudnickiej.

Recenzja Kacusi jolanty Horodeckiej-Wieczorek

Opowiadanie pt. „Kacusia” którego autorką jest Jadwiga Rudnicka przeczytałam z przyjemnością. „Kacusia”  jest opowieścią o kotku, który przybłąkał się i, choć długo pozostawał nieufny, w końcu przylgnął na stale do samotnie mieszkających staruszków.  Odtąd Kacusia oprócz  schronienia i opieki otrzymuje miłość i, z pewnością, upragniony status domownika. A co najważniejsze do dziś żyje w pełnym czułej miłości domu. Opowiadanie jest prawdziwe z wyjątkiem drobnych zmian, nie mających jednak wpływu na realistyczną formę opowieści.
              Historia niby banalna, ale nie monotonna, a to dzięki autorce, która posiadając rzadką umiejętność kondensowania myśli i  ciekawego rozbudowywania fabuły, nawet przy wąskim w zasadzie temacie stworzyła 24 strony ciekawej opowieści. Przy niewielkiej ilości zdarzeń  jest to niewątpliwą sztuką.  I pomimo że w życiu dziadków właściwie niewiele się dzieje, to jednak autorka, wykazując kunszt piętrzenia fabuły w oparciu o niewielka ilość materiału twórczego, stworzyła opowieść, którą czyta się jednym tchem.
              Podczas lektury wielokrotnie stwierdzałam, że Autorka bezwiednie posługuje się wielowarstwowa formą przekazu. W tle bowiem odczuwa się ciepło, jakby Autorka przemycała promienie słońca, które emanując rozgrzewają serca czytelników.
Opowiadanie nie zawiera mentorstwa, ale uczy jakby w tle. Dziecko czytając czy sluchając samo dochodzi do wniosku, ze piękno i dobro są rodzeństwem.
. . Nawet wzajemny ładunek  emocjonalny, wynikający z relacji między dziadkami jest nie narzucanym w żaden sposób pouczeniem, jak powinny wyglądać zdrowe relacje w rodzinie. Szczególnie też podoba mi się zakamuflowany sposób wpajania dzieciom milości do zwierząt, i przyrody .
W miarę czytania opowiadania poznajemy w tle  walory duchowe Autorki i nabieramy pewności, że Autorka jest obdarowana szczególną wrażliwością, służącą jej jako narzędzie do budowania prawidłowych relacji ludzi żyjących  w symbiozie z przyrodą. Po przeczytaniu opowiadania nabrałam sympatii do Autorki, ponieważ zgadzam się z ogólnym poglądem, że kto lubi zwierzęta i im pomaga, jest dobrym człowiekiem i pomoże wszystkim istotom w potrzebie. Takie opowiadanie mógł napisać tylko ktoś szlachetny i niepodważalnie dobry. 
Styl, forma i kompozycja opowiadania „Kacusia” jest bez zarzutu. Dodatkowym walorem opowiadania jest też ładny język, jakim autorka się posługuje. Wszystko to powoduje, że opowieść  ładnie się snuje i dobrze czyta. .            .
Czerwoną tez kreską należy podkreślić, ze J.R posiada dwie muzy. Oprócz pisarstwa maluje piękne obrazy, głownie z kwiatami, które są symbolem piękna.
              Zyczę Autorce wielu sukcesów na malarskiej i literackiej niwie, ponieważ ma ona wszelkie predyspozycje, by tworzyć ciekawe i mądre w treści dzieła. W dzisiejszym nawale publikacji z przemocą, Kacusia jest chlubnym wyjątkiem, czyli jednym z pięknych  bukietów namalowanych ręka Autorki we wszystkich barwach tęczy.
              Gratuluje Autorce talentów i życzę, aby jej opowiadanie trafiło do lektur szkolnych jako symbol dobrych wzorców, których dzieci maja coraz mniej.
                                                                        Jolanta Horodecka-Wieczorek