Dopiero za kilka dni, kiedy zupełnie stracili nadzieję, kotek
znów się pojawił. Był bardzo chudy i wynędzniały. Wcześniej, gdy leżał
zwinięty w kłębek nie było tego widać, ale gdy zaczął przechadzać się
koło babcinych kwiatków, dało się zauważyć jego zapadnięte boczki...
Tym razem dziadkowie byli ostrożniejsi. Wziąwszy ze sobą miseczkę pełną mleka, przeszli z drugiej strony domu, żeby nie spłoszyć kotka skrzypiącymi drzwiami i bardzo cichutko i pomału podchodzili trochę bliżej i bliżej...
Ale nie tak zupełnie blisko, żeby go nie przestraszyć! Przecież się jeszcze nie znali!
Gdy znajdowali się już w bezpiecznej dla kotka odległości, postawili miseczkę na trawie i poszli do domu. Obserwowali go dalej, ale ukryci za firanką. Kiedy kotek zorientował się, że nikogo w pobliżu nie ma, nieśmiało zbliżył się do miseczki, i ku radości obojga staruszków zaczął bardzo starannie wylizywać mleczko języczkiem. Potem posiedział sobie jeszcze trochę na huśtawce i zniknął za płotem.
Staruszkowie byli tacy szczęśliwi! Zaczęli się nawet zastanawiać nad imieniem dla kotka, bo nie mieli wątpliwości, że on znów wróci.
- Będziemy na niego wołać Kicia - powiedziała babcia.
- Jaka Kicia, Klarciu, a może to Kitek? - zastanawiał się dziadzio.
- Nie, to na pewno nie jest kotek, tylko kotka. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości - oznajmiła babcia. - Tylko Kicie są takie delikatne i chodzą z taką gracją - dodała.
- No dobrze, ale Kicia to zbyt pospolite imię dla naszego kotka - odparł dziadzio. Wymyślmy coś innego.
- Może Kiciusia - zaproponowała babcia.
- Ależ Klarciu, to to samo, tylko zdrobniale - stwierdził dziadek.
I oboje spojrzeli na łąkę, na której pasły się małe kaczątka ze swoją dużą mamą. Były takie bezradne, że gdyby były same, na pewno nie poradziłyby sobie w tym wielkim, wioskowym świecie.
- To może Kaczusia - zaproponowała babcia.
- Kaczusia to od kaczuszki. A przecież to jest kotek - zmartwił się dziadek.
- No tak. Wię jak nazwiemy naszego kotka? - westchnęła babcia.
- Podobnie tylko troszkę inaczej - stwierdził filozoficznie dziadek.
- To może Ka...Ka... - myślała głośno babcia.
- Cusia - krzyknął dziadzio.
- Cusia? - zdziwiła się babcia.
- Kacusia - sprostował dziadek.
- Jakie piękne imię - zachwyciła się babcia.
- Specjalnie dla naszej Kacusi - potwierdził dziadek.
I oboje cieszyli się długo, bo wiedzieli, że wybór imienia dla kotka to bardzo ważna sprawa. Gdy ułożyli się do snu, nad wsią pojawił się już księżyc. Swiecił tak jasno, że można było zobaczyć wszystkie żyjątka, które się przechadzały pod osłoną nocy.
A żaby w babcinym ogródku zrobiły sobie koncert. Rechotały tak głośno, jakby chciały przekrzyczeć ptaki. Wtórowały im koniki polne i trzciny nad stawem. Wiatr, który potrafił poruszyć tysiącem gałęzi naraz, grał na listeczkach jak wprawiony skrzypek.
I gdzieś tam, pośród nocy, była mała Kacusia, bez mamy, zupełnie sama na tym wielkim, wioskowym świecie.... Może śniła o myszkach... A może biegała po polach zainteresowana tym pięknym światem, który ją otaczał?... Trudno powiedzieć.
Tym razem dziadkowie byli ostrożniejsi. Wziąwszy ze sobą miseczkę pełną mleka, przeszli z drugiej strony domu, żeby nie spłoszyć kotka skrzypiącymi drzwiami i bardzo cichutko i pomału podchodzili trochę bliżej i bliżej...
Ale nie tak zupełnie blisko, żeby go nie przestraszyć! Przecież się jeszcze nie znali!
Gdy znajdowali się już w bezpiecznej dla kotka odległości, postawili miseczkę na trawie i poszli do domu. Obserwowali go dalej, ale ukryci za firanką. Kiedy kotek zorientował się, że nikogo w pobliżu nie ma, nieśmiało zbliżył się do miseczki, i ku radości obojga staruszków zaczął bardzo starannie wylizywać mleczko języczkiem. Potem posiedział sobie jeszcze trochę na huśtawce i zniknął za płotem.
Staruszkowie byli tacy szczęśliwi! Zaczęli się nawet zastanawiać nad imieniem dla kotka, bo nie mieli wątpliwości, że on znów wróci.
- Będziemy na niego wołać Kicia - powiedziała babcia.
- Jaka Kicia, Klarciu, a może to Kitek? - zastanawiał się dziadzio.
- Nie, to na pewno nie jest kotek, tylko kotka. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości - oznajmiła babcia. - Tylko Kicie są takie delikatne i chodzą z taką gracją - dodała.
- No dobrze, ale Kicia to zbyt pospolite imię dla naszego kotka - odparł dziadzio. Wymyślmy coś innego.
- Może Kiciusia - zaproponowała babcia.
- Ależ Klarciu, to to samo, tylko zdrobniale - stwierdził dziadek.
I oboje spojrzeli na łąkę, na której pasły się małe kaczątka ze swoją dużą mamą. Były takie bezradne, że gdyby były same, na pewno nie poradziłyby sobie w tym wielkim, wioskowym świecie.
- To może Kaczusia - zaproponowała babcia.
- Kaczusia to od kaczuszki. A przecież to jest kotek - zmartwił się dziadek.
- No tak. Wię jak nazwiemy naszego kotka? - westchnęła babcia.
- Podobnie tylko troszkę inaczej - stwierdził filozoficznie dziadek.
- To może Ka...Ka... - myślała głośno babcia.
- Cusia - krzyknął dziadzio.
- Cusia? - zdziwiła się babcia.
- Kacusia - sprostował dziadek.
- Jakie piękne imię - zachwyciła się babcia.
- Specjalnie dla naszej Kacusi - potwierdził dziadek.
I oboje cieszyli się długo, bo wiedzieli, że wybór imienia dla kotka to bardzo ważna sprawa. Gdy ułożyli się do snu, nad wsią pojawił się już księżyc. Swiecił tak jasno, że można było zobaczyć wszystkie żyjątka, które się przechadzały pod osłoną nocy.
A żaby w babcinym ogródku zrobiły sobie koncert. Rechotały tak głośno, jakby chciały przekrzyczeć ptaki. Wtórowały im koniki polne i trzciny nad stawem. Wiatr, który potrafił poruszyć tysiącem gałęzi naraz, grał na listeczkach jak wprawiony skrzypek.
I gdzieś tam, pośród nocy, była mała Kacusia, bez mamy, zupełnie sama na tym wielkim, wioskowym świecie.... Może śniła o myszkach... A może biegała po polach zainteresowana tym pięknym światem, który ją otaczał?... Trudno powiedzieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz